Trwa proces dyrektora MOPS w Bieruniu oskarżonego o psychiczne znęcanie się nad podwładnymi

W sądzie Rejonowym w Tychach trwa procedura prawna przeciwko szefowi Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej (MOPS) z Bierunia. Akt oskarżenia przygotowany przez prokuraturę obejmuje okres od 2016 do 2019 roku i odnosi się do zarzutów o psychicznym dręczeniu podległych pracowników oraz łamaniu ich praw związanych z miejscem pracy. Dyrektor nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. 24 października tego roku odbyła się kolejna sesja sądowa, podczas której zeznania składali trzej świadkowie – byli oraz obecni pracownicy MOPS w Bieruniu. Nasza relacja z tej rozprawy jest oparta na protokole sądowym.

Pierwszym świadkiem, który złożył zeznanie było Dorota Ł., która rozpoczęła pracę w MOPS w połowie 2019 roku. Twierdziła, że atmosfera w instytucji była bardzo pozytywna, kiedy tam zaczęła pracować. Tłumaczyła, że zauważyła, iż kobiety, które miały „problem z dyrektorem”, utrzymywały przyjazne relacje zarówno z nim, jak i z resztą personelu. Dopiero po dłuższym czasie Dorota Ł. dowiedziała się o toczącym się procesie sądowym, który wywołał u niej szok.

Dorota Ł. w swoim zeznaniu podkreśliła, że widywała Iwonę G., jedną z domniemanych ofiar dyrektora, w towarzystwie dyrektora na różnych imprezach i miejscach publicznych. Według jej obserwacji, dla wielu osób wyglądali oni na parę bliskich przyjaciół. Dodała też, że nigdy nie zaobserwowała, aby dyrektor zachowywał się wobec pracowników w niewłaściwy sposób czy stosował mobbing.

Kolejnym świadkiem, który złożył zeznanie było Gabriela K. Pracuje w MOPS głównie w terenie i rzadko odwiedza budynek ośrodka. Przyznała w sądzie, że nigdy nie zaobserwowała, aby jakiś pracownik był roztrzęsiony po rozmowie z dyrektorem. Nie otrzymała również żadnych informacji o konflikcie między dyrektorem a pracownikami.

W dniu 24 października br. ostatnim świadkiem był Jerzy S., który pracował w MOPS w okresie 2016-2021 roku. Twierdził, że atmosfera pracy była tam bardzo pozytywna, ale zauważył, że zbyt swobodne relacje pomiędzy pracownikami nie sprzyjały efektywnemu zarządzaniu.

Jerzy S. w swoim zeznaniu przyznał, że słyszał o złych relacjach pomiędzy dyrektorem a niektórymi pracownicami od Iwony G. i Sylwii S., które czuły się psychicznie przygnębione. Jerzy S. nie był naocznym świadkiem żadnych niewłaściwych działań ze strony dyrektora, ale zwrócił uwagę na fakt, że po upublicznieniu sprawy stworzyło to duże napięcie w miejscu pracy.